Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale widzi pan, ja się panu do czegoś przyznam. To co pan powiedział, oznacza, że jest sobie taki człowiek, który jedzie za interesami, ma żonę i dzieci, nazywa się tak a tak. Ale we mnie jest także drugi człowiek, we mnie jest twórca... Co tu dużo gadać — panie Zbyszku! Ja czuję w sobie tęgiego powieściopisarza! Musiały pana pewnie zdziwić wczorajsze moje refleksje na temat pokurczonych, ciśniętych dłonią losu Bóg wie gdzie — istnień! Ale ja się właśnie wczoraj zdradziłem przed panem, i pan — człowiek pełen taktu — odszedł żeby nie słuchać obnażania mego oblicza. I to właśnie ze zwykłego towarzysza podróży uczyniło mi z pana bliskiego człowieka. Oto wszystko!
— Tak, ale czy pan już coś napisał? — spytałem przytłumionym głosem.
— Nie, dotychczas nic... wszystko mam w głowie, ale właśnie w czasie tej podróży zacząłem obrabiać pewien temat...
— A czy może mi pan to dać do przeczytania?
— Owszem, jutro otrzyma pan mój maszynopis! Panie Zbyszku pan jesteś pierwszy,