Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płacili i jadą. Poszedł sobie. Gramy dalej, teraz ja śpiewam, ale pan De jest taktowny i nie zwraca mi uwagi. Kończymy partję, pan De wtaszczył się na górę, ja też się kładę i czytam książkę Nowaczyńskiego p. t. „System doktora Caro“. To jest świetna lektura na taką jazdę towarowem pudłem z kapitanem pleciuchem. Taki zdolny jest ten pan Dodek Nowaczyński, tylko szkoda że do tych endeków przystał. Styl ma dziwaczny, ale widać endecy potrzebują takiego stylu. O, jaki kalamburek!: „Taka Sara z takiej rasy!“ Ot, Żydów pewnie nie lubisz, niedobry! A ser z Saary lubisz?
Snem mi się wydaje po tej lekturze nasz rozbujany okręt na rozśpiewanym Atlantyku. Ale smutno trochę jest też, swoją drogą. Widzę Polskę w krajobrazach, w porach roku. Zamykam oczy: zaśnieżone pola, badyle, martwota, ptactwo przemarznięte... Albo: wiatr pogania zeschłe liście aleją starego parku, ciska je także na staw pomarszczony... Smutno. A tu co? Nawet mew już niema; morze i okręt i niebo — wszystko w ustawicznym ruchu, obca mowa trzeszczy w zębach