Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypicia. Zanim młodzieńcy sprzeciwka dobiegli do bramy, już byliśmy we wnętrzu. Zajmujemy samotny stolik w kąciku na pierwszem piętrze. Sąsiadujemy z jednym tylko zajętym stołem, przy którem siedzi liczne towarzystwo. Cztery ładne lekko pijane dziewczyny w towarzystwie kapitana brazylijskiej marynarki wojennej i dwóch cywilnych brunetów. Obaj jesteśmy bardzo rozmarzeni i mówimy o polskich lasach szpilkowych, gdzie można się spokojnie położyć, bez obawy żmij i wszelkiego robactwa. Albo zagajniki! Słychać:
— „Piję na cześć młodych, odrodzonych Niemiec, których nasi sympatyczni sąsiedzi są przedstawicielami“.
Odwracamy głowę w stronę tego toastu. Kapitan w rozpiętej kurtce z wzniesionym kieliszkiem konjaku mówi to do nas i trochę się chwieje. Podnosi się pan De i powiada, że wprawdzie jesteśmy Polakami, ale to nie przeszkadza przyjąć nam ten toast.
— Ach, to wszystko jedno — odpowiada kapitan i idzie w naszą stronę. — Przecież jesteście teraz w przyjaźni z Niemcami, je-