Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zajrzeć na okręt, dowiedzieć się, kiedy odjeżdżamy, i wrócić do miasta.
— Ależ panie, tyle drogi — mówi pan De. — Jak pójdziemy wieczór, to i tak będzie za wcześnie!
Ale ja się uparłem i powiadam mu, że przecież obaj nie wiemy, kiedy okręt odjeżdża. No, ładniebyśmy wyglądali. Już schodki chcieli podciągać. Kapitan, przykro trzeźwy i opanowany, powiada, że byłby odjechał bezwzględnie.
— Nie dostaliśmy żadnego załadowania, i tak czekaliśmy na panów.
Po chwili wyje nasza syrena. Ma głos taki, jakgdyby Bóg wie ile czasu miała ryczeć, a tu zaczyna i już urywa. W kabinie przebieramy się w ponurem milczeniu.
— Wiem, jakieś pan miał plany — mówię zjadliwie.
Ach, odpowiedź, istny karabin maszynowy:
— Pan wie jakie ja miałem a myśli pan, że nie wiem, jakie pan miał... miał pan takie same jak i ja, też panu dziwki były w głowie...
No, nie dziwię się, już jesteśmy na okręcie. Odjeżdżamy, w iluminatorze widać, jak się