Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa boki okrętu i wówczas mijana, wygląda jak marmur z białemi żyłami. Do marmuru porówna poeta — człek prosty do mydlin. Kiedy znów patrzę przed siebie, doznaję uczucia niesłychanych możliwości, wyimaginowanej, własnej, potęgi! Raz mi się to morze wydaje smutną przestrzenią, kiedyindziej znów — cmentarzyskiem, krańcem niewiadomego!... Różnie mi się wydaje! i znów wracam do kart.
Nagle, bez żadnej zapowiedzi, ukazują się na pokładzie trzy małe kotki. No, przecież to będzie kapitalna rozrywka. O, już się bawią; to rozstrzeliwają się w górę, to znów przyczajone pełzają ku sobie; piorą się po pyszczkach łapkami, i znów psfiut — rozpryskują się w powietrzu. Jeden jest biały w czarne plamki (najinteligentniejszy w podchodach — już zauważyłem!) a dwa czarne w białe plamki. Puszyste, cudne kłębki. Który tylko z marynarzy przechodzi, poświęca im kilka minut: poskrobie palcem lub patykiem. Usadowiły się na brezencie pokrywającym środkowy luk. Mają tam jakby arenę o paru kwadratowych metrach. Dziś święto fińskie,