Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gle malują ten obolały ciągłem wycieraniem i obstukiwaniem okręt. Nawet pierwszy oficer łazi z pędzlem i puszką farby; wypatruje gdzieby zamazać jakąś plamę. A plam jest bezliku, i ciągle pojawiają się nowe. Tylko dwa koty przeładowane energją skręcają się w pomysłowych figlach, jakgdyby połknęły haczyki na wędkach. Nie zbliżam się nawet do nich, bo wpędzają mnie w apatję. Z Ukraińców pozostało dwóch, bo Iwaszko zaginął w Santa Cruz bez wieści i odjechaliśmy bez niego. Czuję się podle z dwóch względów: po pierwsze, że tak jadę, a po drugie, że niesłychana ilość czasu nie pozwala mi wprost na zajęcie się czemśkolwiek, bo świadomość, że potem znów będę miał czas, rozprasza jakąkolwiek inicjatywę. Wogóle dokuczają mi ci trzej faceci w białych kitlach, którzy się ciągle wysilają i kręcą wkółko, żeby nam dać na czas jeść i żebyśmy potem mieli czas do następnego posiłku. Kocie ruchy stewarda przemierzającego przestrzeń od kuchni do jadalni z półmiskiem dymiących kartofli, monotonne gesty wiecznie coś sypiących, mieszających, siekających kucharzy, ich poczucie