Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi w pienistych kręgach. Nie jest on piękny! Jest brzydki i stary, przemalowany wiele razy, sztukowany i w łatach. Ale posiada mnóstwo ciepłych w kolorze zakątków, i wszędzie pojawia się pewien szyk zużycia. Jego postękiwania zdają się budzić podziw dla wysiłku a doskonała obojętność zobowiązuje koniec końców — do szacunku. Pogrążony w tej niespodzianie przychylnej analizie wdzięków „Orienta“, pochwyciłem znane mi już tkliwe spojrzenie aktywnego kucharza. Stał z ręką opartą na ramieniu błękitknookiego, który w zażenowaniu i ze spuszczoną głową coś szeptał. Ci przynajmniej mieli swoje życie — ciągle wyczuwało się między nimi jakiś niezwyczajny kontakt. Zmieniłem w kabinie wilgotną koszulę, i w trakcie tej czynności doszły mnie styłu te słowa:
— No, jak tam po rajskiem weselu, co?
Odwróciłem się. W drzwiach stał pokornie uśmiechnięty pan De. Zaraz też zauważyłem, że taki uśmiech nie przystoi orlonosemu.
— Czy ma pan na myśli nasze lumpowanie się w Santa Cruz?