wało Kamilowi. Co chwila inny projekt. Kąpiel, motyle, piskorze, morwy. Wracał do domu zgrzany, wygłodniały. Pochłaniał obiad i znów biegł gdziekolwiek. Wymykał się, unikał matki, jej płaczliwych próśb by posiedział przy niej trochę. Po kolacji był nieprzytomny ze zmęczenia, usypiał momentalnie. Opalił się, był dziki, brudny, pachniał wiatrem. To było życie, tego pragnął.
Z matką było źle, nie mogła już utrzymać się na nogach. Podczas upałów sypiała we fryzjerni, gdzie było chłodno. Przenoszono ją tam na noc. Jadła niewiele, chciała mieć ciągle Kamila przy sobie. Opłacała go, by pozostał na godzinę, pół. Dla chłopca było męką siedzieć w dusznym pokoju, patrzeć na żałosną minę matki. Nad osadą przeciągały czasem burze, wtedy siadał przy niej i przysłuchiwał się z błyszczącymi oczami piorunom, drżał przed błyskawicami. Cichło, wybiegał zaraz aby budować miniaturowe tamy w błocie, wdychał oczyszczone powietrze, podziwiał tęczę. Odbijał sobie te wszystkie zmarnowane, przetęsknione dni w mieście.
Przez pięć dni w tygodniu wuj Leon miał niewielu klientów. Prawdziwa robota zaczynała się w piątek wieczór i kończyła się w niedzielę, w południe. Był jedynym fryzjerem na całą osadę. W piątek przychodzili się strzyc i golić Żydzi, w sobotę i niedzielę chłopi.
Salon fryzjerski wuja Leona stawał się w te dni dla nich klubem. Zajmowali ławy wzdłuż ścian i opowiadali sobie przeróżne rzeczy związane z ich życiem. Palili, pluli na posadzkę, a wuj Leon zgrzany, porwany pracą i zarobkiem stał przy fotelu i kolejno ich prze-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/73
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.