Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chnijmy fale najeźdzcy!“ Więc przyjdą jacyś straszliwi mężczyźni w damskich kapeluszach i nie będzie Polski? Co to jest Polska? Przecież mu ciągle było źle... A teraz przytłacza go to wielkie i niepojęte słowo, które wszystkich wprawia w podniecenie, a on nie może zrozumieć jego wielkości i znaczenia, przyszło tak nagle, każe się wielbić! Czuł, że jest podły, podlejszy niżby ukradł tysiące koron... Ale dlaczego!... Dlaczego?
Andrzej przygasł nieco. Z polecenia władz musiał chodzić gdzieś pod miasto, kopać okopy. W międzyczasie starał się o miejsce w ewakuacyjnym pociągu. Twierdził, że w razie zajęcia Warszawy przez bolszewików, poszedłby niechybnie pod mur, jako uciekinier z Rosji. Schudł i coraz rzadziej odwiedzał Kamila. Z chaosu sprzecznych zdań i opinii, z panicznej rozterki jaką przechodził Kamil, jęło się wyłaniać nazwisko, które w umyśle Kamila poczęło się wcielać w jakieś bóstwo, jednoznaczne z niepokojącymi słowami „Ojczyzna“, „Polska“. W końcu Kamil już nie myślał, czy Polska padnie lub zwycięży, natomiast cała troska i lęk poczęły się obracać wokół jednej osoby, która znaczyła cały Naród. Kamilowi przychodziły czasem do głowy nieprzytomne myśli, że oto Józef Piłsudski wyjdzie za miasto i tam osobiście stoczy walkę z okrutnym, brodatym olbrzymem. I Kamil postanowił mu pomagać. Zwierzył się z tym przed synami Połosa. Nie śmiali się, tylko jeden powiedział: „Coś tu dla ciebie wyszukamy!“ Pewnego dnia, młodszy student zaproponował Kamilowi, aby wieczorem poszedł z nim pilnować składu z amunicją. Zdenerwowany Kamil