Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kamil odczuwał tęsknoty ściskające mu gardło. Matka i Wercman byli nudni, drobiazgowi, mówili rzeczy nieciekawe, dotyczące obiadu lub oszczędzania nafty. Herbata była gotowa, Wercman smarował chleb marmeladą, jadł i czytał gazetę. Matka cicho leżała w łóżku. Kamil nie miał ochoty na kolację. Przygotował posłanie na swym małym łóżku w kuchni, rozbierał się powoli, składając drobiazgowo odzież. Potem uklęknął przy łóżku w długiej koszuli i mówił pacierz. Nauczone słowa wypowiadał automatycznie: myślał o kinematografie, gdzie wyświetlano obraz pełen dzikich zwierząt. Dżungla, czarni wojownicy... Łaskiś pełna... dlaczego bumerang wraca... dzieciątka Jezus... i lwu musi być strasznie w dole z palami... wstąpił do piekieł.. trzeba się dowiedzieć jutro ile kosztuje bilet... trzeciego dnia zmartwychwstał... muszę pójść na to koniecznie... Amen.
Potem skulił się pod kołdrą i leżał z głową nabitą najróżniejszymi obrazami. W pokoju było cicho i przez szpary drzwi smużyło się światło na podłodze. Sąsiad nie grał na okarynie, zato naprzeciwko ćwiczono na fortepianie. Kamilowi wirowały obrazy: fuzja, kino, wieś, Golik, album, wuj Janek strzelający do Kiełbasy, kilka klusek na podłodze. Na kluskach skończyła się świadomość, sterczały długo przed oczami. Usnął.

Kiedy matka po raz pierwszy zaprowadziła Kamila do szkoły pani Skucz, wszystko zapowiadało się dość pomyślnie. Wercman otrzymał miejsce tłumacza przy jakimś Amerykaninie. Trwało to parę miesięcy. W tym okresie Kamil wstawał o siódmej rano, wypijał szklankę mleka, brał ze sobą bułkę z masłem i szedł do szkoły.