Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szepcąc z ożywieniem: ...„Zbudzi się jędza... i będzie... do pracy nas zaprzęgać... To w puste żołędzie... wkładać jaja motylic... to pomagać mrówkom“...
W pokoju profesora Kotliny zatrzeszczała miarowo trzcina, ktoś sapnął z rezygnacją i słowa profesora pomieszały z odgłosem uderzeń:
— Ja... powoli... doprowadzę... ten zakład... do jakiejś zegarowej precyzji... ja tu... ujmę w garść każdego... z was... oso&shy&‑oobnoo...
Jest w raju. Są „góry... cudowne, ośnieżone... wspaniałe widoki“... Jest w Zakopanem, od września. Cztery miesiące istotnego szczęścia, spokoju po roku dna, w jakim żył, jakie go dzieliło od śmierci matki do przyjazdu do Zakopanego. Były kupione narty i łyżwy, ale pewne przemiany duchowe, wewnętrzne, sprawiły, że sport popadł w pogardę. Życie stało się takie, jak je sobie wyobrażał. Sama czystość i uroda ducha. Jakby jakieś odrabianie zaległości. Przędło się to życie tak delikatną niteczką... A dni i noce nawlekały się na tę niteczkę niby czarne i białe paciorki...

Pani Gorlicka uwierzyła zapewnieniom Kamila w związku z pieniędzmi, ale jej zaufanie do chłopca rozproszyło się, przy czym jakby zorientowała się w pedagogicznych korzyściach wyrwania chłopców z ich ospałego życia piesków pokojowych, i zastosowała rządy silnej ręki. Nadomiar wybuchła wiosna, pora w której skrzętne gospodynie ocykają się jakby ze snu zimowego, miewają pomysły inwestycyjne, pragną ożywić gospodarstwa, ich ręce są „pełne roboty“, chętnie też mobilizują siły robocze. Przy czym Andrzej od-