Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więziennej. Grupka ponurych, zgnębionych ludzi rozstąpiła się przed chłopcem. Odezwały się głosy współczucia i Kamila przejął gniewny wstyd. Ale swoim wyglądem sprawił nawet wrażenie na odźwiernym, który zaraz otworzył bramę, wziął torbę i kazał mu na nią poczekać. Kamil usiadł na jakimś wystającym kamieniu wsłuchany w przytłumiony szmer rozmów sprzed bramy, poruszony nieco swoją misją, wyrwany z ospałego życia ulicy Gołębiej. Już mu się nawet zamgliła postać ojca. kiedy nagle znów począł o nim myśleć z żalem i sympatią. Biedny, nic, tylko całymi dniami siedzi w swej mycce na głowie. Patrzy pewnie przez kraty, chodzi z kąta w kąt... Jak też mu się tam żyje? Nic, przyzwyczajony, nieraz już siedział... I jeszcze pewnie będzie siedział nie raz i będzie go zostawiał na łasce obcych ludzi, zamiast być z nim razem i żyć porządnie, jak wszyscy... Znów postać ojca zarysowała się wrogo i obco. I znów się poczuł jakby go przytłoczyło jakieś nieodwołalne zło.
Odźwierny wywołał go po nazwisku i zwrócił torbę. Kamil skręcił w boczną uliczkę, przykucnął we wnęce i zajrzał do tej torby. Z pustych menażek pachniało resztkami potraw i Kamilowi zdawało się, że czuje jeszcze ciepło ojcowskich rąk. Wbrew przypuszczeniom i pani Gorlickiej, wszystko zostało przejęte przez Andrzeja. Na dnie torby, pod płótnem, Kamil wyczuł palcami coś szeleszczącego. Wyjął duży kawałek zatłuszczonego papieru zapisany ręką ojca. Zamknął torbę i pobiegł na planty, tutaj usiadł na ławce i pogrążył się w czytaniu. Andrzej dość rozwlekle opisywał pani Gorlickiej swoje stany duchowne; że pełen wdzięczno-