Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że spodziewał się rozczulić, przepraszając ich za ten swój pobyt. Ciągnęło go już do tego rozbrzęczanego obiadowym hałasem mieszkania; było tam jakoś ciepło i ruchliwie... Miał poznać syna pani Gorlickiej; no, oczywiście potraktuje go z góry, żeby czuł mores taki chłopak krakowski, przy tym nowość, wogóle wrażenia... A Piszczkowie odczepili go od swego życia także bez wrażenia, nie umieli się dziwić. Piszczkowa zawinęła koszulę i inne jakieś drobiazgi Kamila w gazetę, przewiązała sznureczkiem, mrucząc:
— Zachodź do nas... najlepiej w niedzielę... albo jak chcesz... każdego dnia... przychodź, siadaj i mów jak ci tam... dobrze... czy jak...
— I ojca odwiedzaj... nie wstydź się go... Nie twoja rzecz sądzić jego uczynki — dorzucił Piszczek, przenikliwie patrząc na Kamila.
Kamil położył paczkę na saneczki i pociągnął je na miasto. Około siódmej wieczorem zjawił się ponownie w mieszkaniu pani Gorlickiej. Dziewczyna z kuchni przeprowadziła go sennym przedpokojem, między pogrążonymi w ciszy i w ciemności pokojami, do wielkiej, uprzątniętej i pachnącej resztkami jadła, kuchni. Tu kazała mu usiąść przy wielkim, pokrytym zadziorami stole, i czekać. Sama usiadła pod oszklonymi drzwiami od ganku i pogrążyła się w cerowaniu pończochy na szklance. Kamil położył paczkę z drobiazgami na stole i podsunąwszy ręce pod uda, siedział w pogodzie ducha i rozglądał się. Blisko dziewczyny paliła się naftowa lampa i rozsnuwała po kuchni przytulne i przytłumione światło; w świetle tem rysowały się niezbyt wyraźne kontury garnków i dzież oraz wszelkich sprzętów, jakie