Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je w wargach, ukrył księgę i powoli opuścił wieko kufra. Kamil zauważył, że wuj Leon nagle pobladł i drobne kropelki potu zrosiły mu czoło, przy tym raz po raz zerkał w stronę Andrzeja. „Napewno boi się, żeby mu tatuś nie zabrał tych pieniędzy“ pomyślał Kamil. Ale Andrzej nawet nie zauważył manipulacji z kufrem. Schował pieniądze i wszyscy trzej zapadli niespodzianie w milczenie. Kamil patrzył przez okno i rozmyślał sobie z pewnym sentymentem, że kilka miesięcy temu za oknem tłoczyły się rośliny, cały ten skrawek gruntu był wypełniony po brzegi, a oto teraz wyglądał jak błotny wądoł, zmalał jakby i dręczył swoją pustką i niepotrzebnością do tego stopnia, że kiedy Kamil ujrzał w szparze chlewu świński ryj, odetchnął prawie z ulgą. Przestał tam patrzeć, bo za oknem było okropnie. W pokoju zauważył, że skrzypce wiszą na ścianie, zaczepione sznurkiem na gwoździu, jak szynka w wędliniarni. Instrument bez futerału wyglądał jakoś nago i żałośnie. Właśnie teraz, kiedy obecni zamilkli, przytłoczeni przemożnym działaniem desperackiego nastroju, od skrzypiec popłynął drżący dźwięczek, jakieś muzyczne westchnienie. I wtedy odezwał się Andrzej:
— Posępne tu u was o tej porze życie, jakby kto piaskiem z ołowiu sypnął. Czegoż ty Leon skrzypiec nie chronisz, muchy łażą po nich jak po ścierwie... Grają sobie na nich, aż słychać!
— Ano grałem na jednym weselu i pobili się chłopi, któryś chwycił futerał i rozbił mi go na drzazgi... teraz wybieram się kupić nowy... Wuj Leon niezręcznie zerknął w stronę Andrzeja, zaraz przeniósł wzrok na