Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biedak nawet nie wiedział, kiedy usnął na wieki... Chcieli Andrzeja do sądu, rodzina, że konającego upił... Ale Andrzej zwymyślał ich i wyjechał sobie ze śmiechem... To jest człowiek, który nie nadaje się do naszego życia... za wiele ma fantazji, może gdyby go za młodu posyłali do szkół, skierowali na inne tory, to byłby jakimś uczonym czy artystą... A tak się marnuje, tłucze po tych więzieniach, ciągle się ogląda, czy go aby nie spotka który z tych nabranych... już wolałabym swoje życie...
— Anka też z nim miała... ciągle po tych cyrkułach... dziś pierścionek kupił, jutro z nim do lombaru, dziś tu, jutro tam... Ach, mówię ci Stacha, żebyś ty tylko z jakim draniem chłopem nie wpadła...
Ale ciotka Stasia pewnie nagle zasnęła, bo się nie odezwała. Ciotka Zosia mówiła dalej sennym jękiem, tak jakby się modliła, z czego Kamil pogrążony w swoich myślach, nic już nie rozumiał. Niech sobie gadają na niego co chcą... to jest ojciec i napewno nie każe mu spać na stole trzeszczącym od pluskiew... Nigdzie mu gorzej być nie może... Kamil rozmyślając o przyszłości, bez żalu pozostawiał swą fabryczkę, przyjaźń z Jankiem, całe to życie kamienicy, wszystkie swoje plany na przyszłość. Wydało mu się to życie ogromnie obce i przypadkowe, coś, co musiało szybko przejść. Całą asymilację tego środowiska stracił w momencie, kiedy obejmował ojca za szyję. Czuł, że gdyby miał tu pozostać choćby kilka dni jeszcze, przeszedłby męki. Poczuł, że zasypia i w tej chwili zawołał przytłumionym głosem: Ciociu... ciociu!
Było cicho. Ostrożnie wyciągnął z kurtki dwumar-