rom. Dwaj starsi bracia Wiktora zajmowali się grą w „kiszkę“ w „trzy karty“, dzierżawili karuzelę, handlowali owocami, słowem byli czynni i popularni. Kamil widział już dwa razy, jak policjanci zabierali braci Hrabiaków do dorożki, która odjeżdżała w kierunku I komisarjatu.
Właśnie Kamil skręcał za Markiem w ulicę Browarną, kiedy zobaczył wylegującego się na trotuarze, przed kawiarnią Hrabiaków, płowego buldoga. Ociekająca śliną bestia, podrażniona okrzykiem z kawiarni, uniosła pofałdowane cielsko i utkwiła ślepia w Kamilu. Chłopiec znieruchomiał. Z daleka Marek gestykulował rękami i coś wykrzykiwał. Na progu kawiarni stanął pijany Witkor i chrapliwym szeptem przywoływał Kamila. Napół przytomny ze strachu, Kamil zbliżył się do Wiktora, który wepchnął go do środka. Przy stole, obok bufeciku zastawionego pomidorami i siekanymi kotletami na zimno, siedziały dwie spite dziewczyny i trzej mężczyźni bez kołnierzyków. Na stole stały małe szklaneczki, parę butelek piwa, którym w kilku miejscach był oblany stół.
— O, jaki ładny chłoptaś... chodź tu do mnie na kolana — powiedziała jedna z dziewczyn.
Obie wyciągnęły ręce do Kamila, który stał nieruchomo, z głową zwróconą w stronę Wiktora. Cuchnęło piwem i dymem z papierosów. Chuderlawy, ze spieczonymi wargami mężczyzna począł szczypać Kamila w policzek. Dziewczyny mdłymi gestami poczęły szarpać chłopca.
Wiktor potoczył się za bufet, wyszedł ze szklaneczką wódki w ręku i zbliżył się do Kamila.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/149
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.