Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co powiedzieć mamusi, jak się z nią spotkam w niebie?
— Nic... bo ja wiem...
— A dobrze ci u ciotek?
— Dobrze... ciotka Stasia idzie dzisiaj do cyrku.
— I ty byś chciał pójść do cyrku?
— Ja nigdy nie pójdę do cyrku... wolałbym sobie bułek nakupić za te pieniądze.
— Masz tu bracie, pokrzep się, tylko zjedz tu, twarzą do mnie, żeby inni nie widzieli — powiedział Marian i podał Kamilowi garstkę okruchów z wafli.
Kamil jadł suche okruchy, posłusznie patrząc na Mariana. Elwira zakasłała się i powiedziała w głąb pokoju:
— Mama mnie tak ciągle wygania do tego łóżka, żebym do reszty siły straciła i przeniosła się na tamten świat. A ja wam jeszcze wytnę taki kawał, że pójdę choćby na ulicę, zarobię sobie na jakie uzdrowisko i tego życia jeszcze użyję.
— Uch ty draniu, pyskaczu jeden... a kto pragnie twojej śmierci... Już cię tam czekają na ulicy, w ogonku... Nie ma to lepszych!
— Przymknijcie się kobiety, bo dzieciak stoi przy oknie... Myślicie, że ciekaw paskudztw waszych!
Do okna przyskoczyła napuszona jak stara sowa Kotowska i wrzasnęła:
— A to niech się smarkul wynosi! Będzie tu wyjadał... Nie ma to Maniuś swoich!... Już cię nie ma, diabli pomiocie! Do ojca idź... to ci może trochę tej swojej aresztanckiej zupy ustąpi!
Kamil wytarł usta i odskoczył od okna. Nad stęża-