Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bile ustaliło budżet który, aby utrzymać przy życiu pięć istnień, dozwalał jedynie na niekraszone kartofle i czarną kawę z sacharyną, z minimalną ilością chleba. Zwolna Kamil przyzwyczaił się do uporczywej goryczki w ustach, jaką sprawiał stale łaknący żołądek i skierował całą swoją energię i spryt na dorywcze choćby zaspakajanie głodu.
Mimo pustych żołądków, kobiecość młodych jeszcze ciotek, a zwłaszcza temperament ciotki Stasi, stwarzał w mrocznym, przepełnionym ludźmi i sprzętami pokoju, atmosferę tkliwych marzeń i tęsknot, nastrojowych pieśni przy terkocie maszyny do szycia, nierzadko śmiechów i żartów, zwłaszcza kiedy pod oknem przystawał ktoś z mieszkańców; pomazany czekoladą Marian Kotowski z prezentem w postaci jednej bomby czekoladowej, z którą kobiety nie wiedziały co począć, taka była mała i pożądana. Przystawał także pod oknem wygolony, z kępką wąsików pod zalotnym nosem o rozdętych chrapach, kolejarz w średnim wieku, pan Gołembiowski. Był to człowiek o żartobliwym usposobieniu, celujący w utrzymywaniu dialogu opartego na aluzyjkach i dwuznacznikach. Pan Gołembiowski był kawalerem, z rodzaju tych, którzy żyją w ustawicznym lęku przed ożenkiem, dopatrując się w każdej kobiecie żywiołu, czyhającego na ich wolność, i jednocześnie trwających w ustawicznym poszukiwaniu tej niepokojącej atmosfery. Okno ciotek Kamila było dla niego dość tentującym magnesem, ze względu na ich pełne rezerwy zachowanie. W soboty i niedziele w mieszkaniu panował rejwach powodowany tualetowymi zabiegami kobiet strojących się do wyjścia na