Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wuj Kazio włożył marynarkę, upozował się w ramach otwartego okna i począł mówić:
— Nieubłagane prawo czasów w jakich żyjemy, w okresie kiedy ojczyzna wspierając się na granicach wytyczonych kulą karabinową, osłabiona jeszcze, podnosi się aby po okresie rekonwalescencji stanąć w zaszczytnym szeregu państw świata, w tym okresie jak gdyby symbolicznie staje do zapasów z życiem jej młody obywatel, ten tu właśnie obecny między nami sierota, mój siostrzyniec, Kamil Kurant. Będą razem iść naprzód i rozwijać się: społeczeństwo i cząstka jego organizmu, której rozwój jest miniaturowym wzorcem rozwoju wszelkiej państwowości. Kamilu! Człowiek, który ci dał życie winien dla ciebie przestać istnieć! Matkę twą najbliżsi dziś pogrzebali...
— Utopili... szanowny pan wybaczy śmiałość... Utopili a nie pogrzebali. Tak — przerwał boleśnie Albin.
— ...To gra słów, mój panie... Otóż zostałeś sam na świecie, na którym wszystko co słabe ginie a tylko hart i ukochanie ojczyzny wyniesie cię ponad zwykłą codzienność! Kamilu, rozpocząłeś dziesiąty rok życia a już danym ci jest samemu troszczyć się o siebie! Przyjmij od życzliwego ci krewnego życzenia wszelkiej pomyślności na tej drodze. Oto moja ręka!
Kamil podał wujowi mdłą rękę i przyjął ten aktorski uścisk. Zmysł rzeczywistości przejmował go wstrętem wobec wszystkiego co się odbyło na tle tego posępnego dnia. Wszyscy jakby się ocknęli. Różowa strużka wódki krążyła nad kieliszkami. Franek krzyknął:
— Ach ty! Kulą karabinową wytyczony! Kamilu daj blat! Niech ja skonam, cząstko organizmu...