Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W obramowaniu słonecznych promieni i szczytów seledynowych drzew, na wyniosłości, — pośród traw soczystych — stał lśniący pałac o smutnem wnętrzu, koloru ciała scytyjek smukłoudych.
Był owalnego kształtu i należał do perfidnego staruszka imieniem Blef.
Czy to nocą wonną i rosistą, czy to dniem rozgrzanym poważnem całowaniem słońca i nabrzmiałym poszmerem owadów i ptaków niefrasobliwie-śpiewnemi gwizdami, — z pałacu dobywały się jęki i wzdychania męczennicze — ostudzając zapał pszczół pracowitych i przeszkadzając konikom polnym w graniach ich beztroskich.
Szły jęki wraz z traw poszumem przez łąki kwietno­‑kolorowe, przerywając sen zajączkom włochatym, i przechodziły przez mrowiska ruchliwe aż do lasu chłodnego. — Tu ustawały; rozbijały się o pnie stare i marły.
A wokół pałacu, ścieżką wydeptaną już od lat wielu, spacerował perfidny staruszek Blef i, zatru-