Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się — czarnym włosem pokryte — piersi i muskularne, pożądliwe ramiona. Jego czyste, mądre oczy zaszły mgłą jakby. Jego tak chłodne dawniej, do uśmiechu złożone usta przeistoczyły się nagle w oszalałe zwierzątko ruchliwe niesłychanie, wciskające się z gorącym oddechem w najskrytsze miejsca jej bezwładnego ciała. Oo, jakimże wstrętem przejął ją wówczas, kiedy nie bacząc na jej błagania, na proszące pocałunki, co podniecały go tylko, źle rozumiane, — przytulał ją namiętnie, zgrzany, dziki, szepczący bezładnie niezrozumiałe słowa. Czyż nie wyczuwał jak bardzo jest jej to wstrętne i obce, skoro dawniej słowa jego i wzrok znaczyły tylko miłość. Obejmował ją aż do utraty tchu, rozdarł boleśnie i uciskał ciężarem swego rozpalonego ciała. A potem te noce pełne lęku, by nie żądał, by nie czynił tego, co obrzydzeniem bezmiernem ją napełniało. Ranki wyrzutów i gorzkich narzekań na jej oziębłość. Pogarda, czyniąca współżycie nie do zniesienia. I wreszcie, kiedy zdecydowała się opuścić go, uczuła dziecko. Radość swą objawił w pobłażliwych słowach: — Ach, jesteś przecie kobietą?... Dziękować Bogu choć za tyle. Tak więc, musiała zostać. Czekała cierpliwie dnia uwolnienia. Nadszedł wreszcie. Teraz będzie mogła wrócić tam wyżej, do Lantory, by nie spojrzeć nigdy na mężczyznę. Zamieszka w swoim panieńskim pokoiku, skąd wywabiono ją podstępnie i dozwolono poznać wstręt. Nie, nie czuje się mat-