Jemu się nie dziwię, bo warjat — ale ty Fera?! — Kto to słyszał tak grać po całych dniach. — A może i ty też...
Ale Fera nic nie odpowiada — gra. Więc Janka schodzi nadół, do kuchni, zagląda do gotujących się kartofli i już zupełnie o czem innem myśli.
∗
∗ ∗ |
Druga połowa marca. — Obudziły Emeryka pewnej nocy odgłosy głuche: było to monotonne trzeszczenie kół — skrzyp żelaza i tupot wielu kroków ludzkich. Za oknem trwała oleisto‑ciemna noc i Emeryk położył się zpowrotem, nie zbadawszy przyczyny hałasu, — usnął przy akompanjamencie turkotu i nawoływań. Rano hałas zmniejszył się znacznie; słychać tylko jakby szurgot wielu butów podkutych. Patrząc w okno, widzi Emeryk, poprzez nagie gałęzie drzew i krzaków, obrastających wzgórze ciżbę idących żołnierzy, częściowo tylko widocznych przez niezasłonięte gałęziami miejsca. — Idą ciężko i bezładnie; ich źle obute i okręcone owijaczami nogi — plączą się i potykają o nierówności gruntu. Zatem piechota przechodzi drogą przez wzgórze; nocą poprzedziła ją baterja, sądząc po turkocie toczących się dział. Emeryk usiadł w fotelu i wtuliwszy twarz między dłonie, patrzy wgórę, kędy za drzewami przechodzą zmęczeni, ociężali żołnierze.