Przejdź do zawartości

Strona:Zbigniew Uniłowski - Człowiek w oknie.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Głos doktora Roneo huczał na ulicy starego miasta, jakgdyby olbrzym jakiś mówił przez megafon.
— Hoho! panie, — nic nie wiadomo, nic.
Obok latarni — człowiek wzrostu wysokiego, o szerokich barach — doktór Roneo, zatrzymał się, wyjął z kieszeni spodni masywny zegarek i przybliżył go do swej wielkiej twarzy: „Ot, i jedenasta! — późny czas, późny czas“ — i doktór Roneo włożył zpowrotem zegarek do kieszeni, uniósł głowę do góry, jakby chciał spojrzeć w niebo, — lecz natychmiast opuścił ją, bowiem duże płaty śniegu jęły mu twarz pokrywać. Poczem wielkiemi krokami szedł dalej, poruszając żółtą walizeczką, trzymaną prawą ręką za uszko.
Obok doktora Roneo biegł człeczyna maleńki, do pasa mu zaledwie sięgający. Kołnierz jego burej jesioneczki był podniesiony, głowa wtulona w ramiona, a ręce zwinięte w piąstki, jak dwa zmarznięte zwierzątka, wciśnięte były w przydługie rę-