Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przestań pan bredzić, trzeba się zbierać do drogi.
Powlókł się do miednicy, mdły i rozkapryszony. Widać przechodzi jakieś swoje stany specjalne. Jakże inny jest od wczorajszego Grzeszczeszyna z okresu wieczornego, kiedy notował, junaczył, obiecał bronić pokrzywdzonych. Skomplikowany człowiek. Wszedłem do pokoju razem ze starym Seniukiem. Usiedliśmy przy stole, Seniukowa szykowała śniadanie, słychać było skwierczenie z kuchni. Przez otwarte drzwi napływały fale upalnej duchoty, mieszały się z zapachem smażonego tłuszczu i sprawiały przykrość. Ponury Seniuk stał pod ścianie i ciężko sapał, wpatrzony we mnie wyczekująco.
— Co, Radomiński pojechał? — zagadnąłem.
— A pojechał, zaraz jak pan poszedł spać.
Wszedł Grzeszczeszyn uczesany na mokro, z uszami obklejonemi pejsami swych przydługich włosów. Usiadł obok mnie, ziewnął rozdzierająco i wymamrotał:
— Rany Boskie, jakim­‑że ja nie swój!
Ten temat się jednak nie przyjął, milczeliśmy dalej i kiedy Seniukowa przyniosła talerz pełen smażonej kiełbasy oraz chleb i kawę w kubkach — zabraliśmy się do jedzenia. Wszedł syn Seniuka i stanął obok ojca. Zaczął mówić o tem, że konie będzie trudno sprowadzić z Tereziny, i że musi z nami chyba pojechać, żeby konie spowrotem przyprowadzić. Porozumiał się z ojcem, którego konia jeszcze osiodłać i wreszcie wyszedł słowami: — „Raźniej będzie we trzech jechać i drogi też panowie nie znacie“.
Rad byłem temu; mój kontakt z Grzeszczeszynem ciągle jeszcze nie był wyjaśniony i wolałem uniknąć sam na sam. Obfite śniadanie, upał i zapachy z kuchni, wszystko to sprawiło, że czułem się jak opuchnięty i z przyjemnością pomyślałem że na koniu się nieco przetrząsnę. Seniuk, mimo moich nagabywań, nie chciał przyjąć pieniędzy za pobyt w jego domu, ani też za wynajem koni. Kiedy już bardzo nastawałem przerwał mi stanow-