Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żywienie koni kosztuje parę milów, przytem czas Jonczyna też jest coś wart. Dziesięć milów musi pan przyjąć koniecznie.
Kolonista wymawiał się, Grzeszczeszyn przyjrzał mi się uważnie i powiedział:
— Tak, rzeczywiście. Dziesięć milów musi pan przyjąć, już płacę, proszę!
Wręczył pieniądze Jonczynowi. Miałem z Grzeszczeszynem rachunki, i umówiliśmy się, że on będzie płacił, a później się rozliczymy. Napiliśmy się jeszcze piwa, Jonczyn pożegnał się z nami i poszedł zaprzęgać konie. Grzeszczeszynowi widać nie chciało się ze mną rozmawiać, więc zaraz za nim wymknął się do wendy. Tkwiłem na ławce w kuchni dość długo, odurzony sennością, kiedy wreszcie wdowa Radomińska wskazała mi pokój przy wendzie, gdzie stały dwa łóżka, zapraszające załamanym rogiem kołdry jak ręka — na siebie. Rozebrałem się, zgasiłem świecę i leżąc, słuchałem monotonnych rozmów z wendy, przez niedomknięte drzwi sączył się stamtąd dym i smuga światła. Mówiono po portugalsku. O kryzysie, żartowano z prezydenta Brazylji, i z tych kilku bezceremonjalnych powiedzeń wywnioskowałem jak niezależny od rządu i jego polityki jest interior. Gdzieś tam, w Rio de Janeiro czy miastach stanowych, mieszkają ci utrzymankowie hojnej i z gestem, niewyczerpanej Brazylji. Pobierają wysokie pensje, i cała ta kieszeniowa polityka oparta jest jakby na pasorzytniczej administracji niesłychanie bogatego majątku. Ten lepszy miljon żyje ze sprzedaży. Mniejwięcej co dwa lata kilkunastu generałom i politykom zaczyna brakować gotówki, i wtedy robi się rewolucję. Postrzelają sobie parę tygodni, którąś z partyj zmęczy upał i niewygody, kapituluje albo idzie na kompromis, i zwycięzcy znów zakupuję serję wytwornych samochodów nowego typu, powiększa się zastęp kochanek. Pewien generał w czasie rewolucji utrzymywał pozycję wzdłuż toru kolejowego. Nadeszła depesza od prezydenta z Rio de Janeiro, że rewolu-