Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kładał wieczory spędzone w jej barze. Dorzuciła mi jeszcze kilka pikantnych historyjek w związku z pobytem popularnego Anglika, poczem pożegnałem się uprzejmie i wyszliśmy przed bar.
Miasteczko żarzyło się mnóstwem odosobnionych świateł i w ciepłej miękkości wieczoru snuły się dźwięki muzyczne z szeroko otwartych o jasnych wnętrzach restauracyj i sklepów z lodami. W smugach świateł majaczyły sylwetki spacerowiczów. Pogoda odpoczynku po pracowitym dniu zdawała się delikatnie unosić nad tem uroczem miasteczkiem. Przed nami widniał rozjaśniony bungalow, niby statek na rzece w pogodną noc. Brzmiało od niego muzyką i wewnątrz krążyły tańczące pary. Na tarasie snuły się sylwetki mężczyzn i kobiet i razem z muzyką dobrą aurą wionął ten dom. Szliśmy powoli po miękkiej, niebrukowanej ulicy. Wszędzie panowała atmosfera młodości tego miasta i charakterystycznego ożywienia świeżo przybyłych ludzi. Zajęliśmy stolik w lodziarni i znad porcji lodów obserwowaliśmy ruch tego lokalu. Wbiegło kilka Japonek w kimonach i z tłumioną pożądliwością poczęły lizać lody w małych rożkach z wafli. Postały chwilkę, jakby dla zachowania pozorów grzeczności, poczem wolno wyszły na ulicę. Wogóle na ulicy widziało się różnorodny tłum, przeważała jednak liczba Japończyków. Po godzinie znów wyszliśmy na ulicę. Ponieważ światło padało tylko z lokali, a więc od dołu — miasteczko było płytko oświetlone i domki majaczyły w łagodnych konturach. Słowa angielskie twardo brzmiały obok łagodnej japońszczyzny, czasem znów zarechotało przykre portugalskie zdanie i dysonansem otarło się o język niemiecki. Urok Londriny począł działać na mnie nieco oszałamiająco, więc odezwałem się do Grzeszczeszyna, że jeżeli ma ochotę gdzieś pójść, to niech się mną nie krępuje, bo ja idę do łóżka.
Rano zjadłem śniadanie sam, Grzeszczeszyna już nie było. Przy bufecie gospodyni wyjaśniła mi, jak się mam dostać do