Strona:Zbigniew Uniłowski - Żyto w dżungli.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

istnieje. Wspaniałe, pyszne słońce i przebogata przyroda otaczała te zgniłe istnienia. Odczuwałem przekorne wrażenie śmieszności na widok cuchnących strzępów dawnych panów tego kraju. Jeszcze raz zapiał kogut komiczną melodją sielskości, zdrowia, „życia na łonie przyrody“. Powstaliśmy i uścisnąwszy drewnianą jakby rączkę Indjanina, wyszliśmy z szałasu.
Zaraz jednak Grzeszczeszyn zawrócił, wsadził głowę do szałasu i zwewnątrz słyszałem jak namawiał całe towarzystwo, aby pozwoliło się sfotografować. Indjanin odpowiedział, że sfotografowanie jednej osoby kosztuje milreisa. Grzeszczeszyn gwałtownie odwrócił do nas głowę z ożywionemi oczkami:
— Widział pan tych sukinsynów! po milu chcą za fotografję! jak to sobie obliczyli. A gówno w maśle, parszywe dzikusy!
— Jak już pan wszczął tę całą historję, to zdejm pan ze dwóch i zapłać te dwa mile.
Głowa Grzeszczeszyna znów zniknęła w szałasie.
— Po pół mila chcecie, to was wszystkich zdejmę!
— Nie, nie — po milu, taka jest cena; obok w toldzie biorą taksamo.
— A to cyganie, ścierwy, indjańska ich mać! — biadał Grzeszczeszyn po polsku. W tymże języku zaprosił ich do fotografji:
— Wyłaźcie! czarna swołocz, śmierdziuchy, psia wasza mać! Po chwili opamiętał się i rzekł po portugalsku:
— No to wyjdźcie! Wy i tamten chłopak ze wstążką na kapeluszu i trzy kobiety, tylko młode, lepiej sam sobie wybiorę!
Wszedł do szałasu i po chwili wrócił z trzema młodemi, roześmianemi Indjankami. Ustawił grupę na tle szałasu i polecił nam stanąć między niemi. Stanęliśmy. Pstryknął, nastawił powtórnie aparat i biegnąc do Indjan, prosił aby go Wójcik zdjął skolei.
Gotowe. Ale przy płaceniu, wszczęła się kłótnia, bo Indjanin żądał za dwa zdjęcia, czyli dziesięć milów, zamiast pięciu. Po-