Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Zakopane Skarby.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nas przygotowane. A że moja żona w takim razie fraucymeru potrzebowała, oddałem więc ją opiece pana Boga i pani Jędrzejowej, a sam, pożegnawszy się ze wszystkimi, udałem się do izdebki, którą dla mnie pan Jędrzej przeznaczył.
Jest to już w naturze człowieka, że nadzwyczajne zjawiska nieba i ziemi sprowadzają go na jakieś dziwne, niezwykłe myśli. W on czas radzi wierzymy w siły nadprzyrodzone, a każdy ciemny kącik napełniamy żyjącemi istotami. To też kiedy po niebie krzyżowały się pioruny, kiedy wicher tłukł okiennice, o mur i żałośnie wył w konarach starych lip, przyszedł mi znów na myśl ów konterfekt W czarnych ramach i ta szara komnata, w której dzisiaj nie mogło się zebrać kółko rodzinne. I wziął mnie strach jakiś, jakiego dotąd nie zaznałem, i zacząłem się po mojej izdebce rozglądać.
Izdebka była mała, jak cela klasztorna. Zdawało mi się, że niegdyś służyła ona za przedsionek do kuchni, z którego podawano potrawa do izby jadalnej. Nawet w jednej ścianie była zasuwka, którą Zasłaniano małe okienko. Wprawdzie zalepiono to wszystko wapnem przy bieleniu i widać było, że tej komunikacyi nikt dzisiaj nie używał, zaledwo jednak rękę do tej zasuwki przyłożyłem, odsunęła się tak gładko, jakby dopiero przed chwila, był kto ją zasunął. I okazało się, że to okienko wychodziło do owej szarej komnaty, a nawet można było przez nie patrzeć Wprost na ów konterfekt w czarnych łamach.