Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak przedmiot widziany zdaleka. Optyczne złudzenie i nic więcej! Z blizka, z blizka trzeba się obejrzeć. Mam przekonanie, że to dla ciebie będzie skuteczną nauką!
— O mój ojcze!.. Więc pozwolisz się nam zbliżyć?
— Sam pomogę do tego! Materyi trzeba się ręką dotknąć, aby się przekonać, że głaz lub glina...
— Drogi ojcze! Jakiś dobry!
— Spodziewam się, że ty dla siebie będziesz także dobrą i... rozsądną?
— Przyrzekam ci ojcze!
— Jeżeli tak... to mam nadzieję, że pójdziesz drogą ducha a nie materyi!
Rzekłszy to pochylił głowę i ucałował córkę w czoło rozgorączkowane. Był pewny, że Anieli dosyć zrozumiale swoje zdanie co do pana Maliny wypowiedział, nie naciskając na serce jedynaczki, jak tego sobie życzyła zacna małżonka.
A podczas tej całej sceny między ojcem a córką, rysowała się w przezroczu przeciwległego okna czarna postać młodego człowieka. Stał przy samych szybach i z uwagą patrzył w głąb pokoju...
Widział to samo, na co przed chwilą z swojej kryjówki za firankami patrzyła Aniela.