Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Podczas tej rozmowy między rodzicami siedziała Aniela w saloniku i w samej rzeczy była w jakiemś niezwykłem usposobieniu.
Najprzód grała po ciemku na fortepianie. Gra jej nie miała żadnych tytułów. Nie nazywała się ani walcem, ani mazurkiem. Nie miała nawet nazwy jakiejś wyższej kompozycyi znanych mistrzów. Była to własna jej improwizacya, była niby piosnką, niby dramatem. Tony i akordy wiązały się z sobą dosyć fantastycznie, przeskakiwały z dur w mol, szły od góry aż do dołu, czasem jak strumień przezroczystej wody a czasem jak czerwony prąd lawy! Wszystko to stanowiło niby coś i niby nic, jak to zazwyczaj w muzyce bywa — ale grającej zdawało się, że to wszystko rozumie, że to czuje i że z uczuć swoich komuś się spowiada.
Być może, że dalsze postępy fonografu pozwolą nam odczytać prozą te poetyczne girlandy tonów i akordów — do dzisiaj przyznajemy się