Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

praktyczniejsza. Dzięki Bogu, że coraz mniej tych główek przewróconych, które do księżyca wzdychają!
— Powiadasz, że Aniela sama siebie osądziła!
— Tak jest. Zrozumiała niewinny podstęp ojca, który w obecności pana Maliny kupony obcinał, i natychmiast na to się zgodziła. Dzisiaj już marzy o panu Malinie, jako o przyszłym towarzyszu życia!
— Marzy o panu Malinie! To być nie może! — krzyknął profesor głośniej, niżeli zwykł był przemawiać do swojej małżonki.
Profesorowa rozśmiała się jeszcze głośniej.
— Chcesz się teraz wycofać z dobrych instynktów swoich. Namyśliłeś się inaczej a teraz udajesz, żeś nigdy inaczej nie myślał. Aniela, jak ją znasz, jest stalszą od ciebie w zamiarach swoich. Ma ona moją naturę. Coś jej raz pod oczy podsunął, tego już jej nie odbierzesz! Już zapóźno!
— Zapóźno!
— Zapóźno. Patrz... zaledwie wypiła pół filiżanki herbaty i połowę rogalika zjadła, odeszła do salonu, grała długo na fortepianie po ciemku, a teraz siedzi przy oknie i patrzy w: księżyc, który jest dzisiaj w pełni i mimowoli przypomina jej zacną twarz pana Maliny.
Profesor wziął się za głowę.
— Co ty mówisz?