Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Całą godzinę chodziłeś po pokoju i uśmiechałeś się do siebie z wielkiem zadowoleniem!
— Bo uratowałem się od przeprowadzin!
— Teraz się wykręcasz!
— Dla czego się wykręcam?
— Może inaczej się namyśliłeś... może co innego masz dla niej w zanadrzu! U ciebie zawsze pełno różnych rupieci w głowie jak u antykwaryusza!
— Mam co innego w głowie...
— Ale to już za późno. Zresztą nie ma się po co cofać. Pierwsza myśl zawsze najlepsza. Twój koncept z listami zastawnemi był wyborny. Przecież nie łapiesz wróbla, ale grubego zwierza. Pan Malina to gruby zwierz, kamienica dwupiętrowa, żadnych długów na hypotece... za kilka lat dokupi drugą. Człowiek porządny i stateczny! Aniela nie mogłaby wybrać lepiej. Profesor, adwokat, rejent, doktor lub urzędnik nie umyli się do właściciela domu. Ma zawsze czas, zawsze może być przy żonie, mogą zawsze bywać po ludziach, podczas gdy tamci zawsze po za domem, a gdy do domu przyjdą, to z głową różnemi uczonemi głupstwami nabitą... jak nieprzymierzając tobie to się często wydarza, z czego nietylko żona żadnej korzyści nie ma, ale nawet z bólem widzi, że jest przez męża zaniedbywaną! Powiedz, czy nie tak jest?
Profesor zamyślił się z powagą. Jako człowiek sumienny chciał spokojnie oskarżenia żony roztrząsnąć.