Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa — bo ubranie było nowe; rozumie się wizyta gospodarza u swego lokatora.
Jakkolwiek zacny gospodarz od dziecka na pana kamienicznego wychowany, nie wielką grzeszył inteligencyą — miał jednak pewien spryt wrodzony, który w stosunkach z lokatorami był mu bardzo potrzebny. Wiedział za pierwszym rzutem oka, komu czynsz podwyższyć o połowę, a komu tylko o dwadzieścia pięć procent. Wiedział czy sądowa eksmisya lokatora zda się na co, czy lepiej i korzystniej jest zaczekać. Wiedział także z pierwszych słów zaraz, czy lokator sam sobie dymiący piec naprawi, czy z komornego coś na to odstąpić trzeba.
Takie i tym podobne stosunki z lokatorami rozwinęły w kamienicznym właścicielu pewien węch i spryt powszedni, jaki naprzykład widzimy u psów i kotów, gdy im chodzi o zgrabne złowienie zdobyczy.
To też po przywitaniu się z zacną rodziną profesora, zatrzymał się pan Malina na środku pokoju w pewnem milczeniu dyplomatycznem. Chciał się pierwej w sytuacyi rozpatrzyć, zanim mógłby przystąpić do interesu.
Nie długo pozwolił czekać zacny profesor.
— Dobrze żeś pan dobrodziej przyszedł — zawołał zaraz po przywitaniu — chodź pan pokażę panu.