Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

razy się przeszło i tam na zakręcie spotkało się raz pana Karola, a drugi raz pana Józefa? Czyż można tak prędko o tem zapomnieć, że pan Zygmunt pięć razy odprowadzał już do samych drzwi tej kamienicy i od tego czasu kilka razy przechodził tą ulicą patrząc się zawsze w okna białemi ubrane firankami?... Albo ten pokoik z ponsowemi meblami! Tu między oknami siedział raz pan Gustaw i bardzo wiele rozmawiał z nią o muzyce i poezyi! W tamtym znowu kącie pod piecem bawiono się raz w sekretarza, przyczem tyle słodkich słówek doleciało do jej pięknego uszka!...
I wszystkie te wiośniane wspomnienia trzeba pożegnać, trzeba się do nieznanej przeprowadzić kamienicy, gdzie wszystko będzie tak obce, tak zimne!...
Zaprawdę dosyć powodu do smutku. Nawet ta szara kamienica naprzeciwko...
Przy tej myśli najsmutniej zrobiło się Anieli.
— Przecież tę szparę można zalepić! — ozwała się biedna ze łzami w pięknych oczach.
— Można wapnem zatynkować! — dodała matka.