Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bardzo mi wiele na tem zależy, abym z drugiego piętra nie wypadł na bruk nowy! Wtedy nie mógłbym nawet być zięciem państwa, czego sobie jednak bardzo życzę!
Nastąpiło dłuższe milczenie. Pani Filipowa miała twarz mocno czerwoną, pan Malina oddychał ciężko i nieregularnie, a profesor bębnił palcami po stole i od czasu do czasu ukradkiem na żonę patrzył.
— Teraz wiem, jak rzecz stoi — ozwała się pierwsza pani Filipowa — pan Malina chce się oświadczyć o Anielę, ale żąda, aby pierwej załatwić się z tym głupim waryatem. Inaczej mógłby pana Malinę posądzić o intrygę i sprawić mu jaką nieprzyjemność. Czy tak, panie Malina?
Pan Malina z zadowoleniem kiwnął głową.
— Mniejsza jeszcze o jakąbądź nieprzyjemność — ozwał się po chwili — ale on zagroził zrzuceniem z drugiego piętra.
— Kogo? — zapytał z uwagą profesor.
— Człowieka! — odparł zapytany.
— Człowieka?... Nie sądzę, aby budowniczy był tak nierozsądnym i nie wiedział, że każda materya na prawie ciężkości...
— Czy wiedział czy nie wiedział, to niniejsza... ale każdemu waryatowi trzeba odebrać wszelką sposobność...
— Przecież ja cudzej woli bez powodu ograniczać nie mogę — zauważył z powagą profesor.