Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Teorya pana Filipa.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XII.

Pewnej niedzieli postanowił pan Malina mniemany swój romans zakończyć. Kamienica była otynkowana, gruz i śmiecie wywiezione i cały plac do połowy ulicy czysto zamieciony. Zapłacony murarz pił już na piękne w narożnym szyneczku, a dla młodego budowniczego była przygotowana reszta, która mu się jeszcze należała. Wszystko więc było w porządku.
Przed południem przyszedł krawiec i przyniósł nowy ubiór z materyi jasnokraciastej, używanej pospolicie przez podróżników. Jakkolwiek pan Malina żadnej podróży nie odbywał, uznał jednak taki ubiór za stosowny a nawet bardzo wykwintny.
Przymierzył i spojrzał do lustra. Wyglądał pysznie. Był podobny do antałka z winem. Podłużne klapki i poprzeczne obręcze odznaczały się znakomicie.
Teraz był już zupełnie gotowy. Podkręcił wąsy i uśmiechnął się do siebie. O zwycięstwie