Przejdź do zawartości

Strona:Zacharyasiewicz - Powieści.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści składa się na tę harmonią. Ileż sprzeczności jest we mnie samym! Postać moja wyraża karę myśli, której największym jestem przeciwnikiem! Co to za boleść cierpieć za to, czego się niema w przekonaniu!...
Więźniem tym był pan Michał, oskarżony i przekonany o udział w ruchach demagogicznych i powstańczych. Narzekanie jego było słuszne, bo gdyby prawo wzięło człowieka jako jednostkę bezwzględną, pan Michał byłby najniewinniejszym i najlojalniejszym człowiekiem. Takim bowiem był w gruncie serca. Atoli prawo wzięło go w stosunku do państwa, i żądało od niego zadość uczynienia naruszonej tegoż zasady. Tym sposobem padł na pana Michała cios bolesny, że w cierpieniu swojem nie miał pociechy sumienia, ani żadnej, choćby nawet urojonej zasady, na którejby mógł oprzeć brzemię swojej boleści. Była to męka straszna, podwójna, — był to gościec dokuczliwy, chodzący po wszyskich jego kościach i je łamiący, a chory trapił się tą chorobą, której miejsca nigdy odgadnąć nie mógł. Najwięcej dręczyła go myśl, że w obec świata uchodzi za człowieka którym być dawno przestał, a trudno było zaprzeczyć temu zdaniu, jeźli wszelkie ku temu były pozory. Biedny, w męczeństwie swem był on podwójną osobą, i cierpiał za dwóch!
Więc w odwet podobnym cierpieniom tem usilniej pracował pan Michał nad ustaleniem swego przekonania, a restaurując w gorących swych snach całą swojego rodu przeszłość, idealizował jej błędy i przesądy z tym samym ferworem, z jakim niegdyś odciął od siebie wszelkie nieprzebrane jej skarby. I tak z demagoga, z człowieka ludu, organizatora mas, stał się kapłanem dawnego trady-