Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to olbrzymi gzems ściany kamiennéj, na którym zazwyczaj po paszy obozują kozice. Po lewéj stronie zieleniał się mały pas kosodrzewiny.
Tu miano założyć obóz i ztąd miała się odbyć wyprawa dwóch zapaśników.
Cudowny otwierał się ztąd widok na dolinę tatrzańską. Widok taki nie da się opisać, ani odmalować. Pióru brak słów, palecie tonów. Człowieka porywa dziwne, niewysłowione uczucie i unosi go gdzieś po nad skały, góry i doliny... po nad chmury! Jest to rozkosz najwyższa, zmięszana z trwogą śmiertelną — jest to słodycz z goryczą — śmiech ze łzami!...
Pani Scholastyka odwróciła oczy, bo nie mogła znieść widoku tych rozległych przestrzeni, tych olbrzymich, sinych grup, wśród błękitnego przestworza... Dziwnie działało to wszystko na jéj nerwy!...
Górale rozwiązali tobołki i przygotowano mały posiłek. Pani Scholastyka siedziała z zamkniętemi oczyma i nic do ust nie wzięła.
Inném wcale uczuciem napełniło się serce Euzebii. Zdawało się jéj, że jest motylkiem, ptakiem szybkopiórym, że przelatuje te ogromne przestrzenie lotem błyskawicy, wiesza się tam u skał i garbów, na szczytach tych tarasów tatrzańskich, rzeźbionych to w stylu maurytańskim, to gotyckim...
Prócz tego, niedaleko niéj stał pan Juljan, z którym o tém i owém rozmawiała. Wycieczki téj na wierch nie przedstawiała sobie w barwach tak groźnych. Widziała w tém jakby zakład jaki, jakby zabawę. Z pana Idziego