Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pojedynek amerykański! — powtórzył zacny delegat, a pióro i papier wypadły mu z ręki. — Pojedynek amerykański!... To co innego!
— Prawda? — w lepszym nieco humorze ozwał się pan Idzi, widząc przed sobą człowieka, który może wejść w jego smutne położenie.
— Prawda. To rzecz straszna! Czy trucizna czy kula?
— Kula!
— Kula! To jeszcze gorsza od trucizny. Na truciznę może pomódz aptekarz, na kulę i chirurg nie pomoże!...
— A co — piękne jutro?
— Niéma co mówić — straszliwie piękne!...
Pan Idzi zaczął chodzić po pokoju, a zacny delegat mocno się zamyślił. Nie wiedział pan Idzi, że delegat nie myślał w téj chwili wcale o jego krwawém jutrze, ale o korzyści Towarzystwa i o swoich ukochanych górach. Myślał nad tém, jakimby tu sposobem można było z téj strasznéj katastrofy odnieść jaką korzyść dla gór swoich!
— Jeżeli łaska — ozwał się po chwili — czy można zapytać jaki jest powód tego pojedynku?... Uważając już pana za członka Towarzystwa, przyrzekam jako towarzysz wszelką dyskrecyę.
— Ot nic... przemówienie się trochę obcesowe... wczoraj w towarzystwie dam — odparł pan Idzi.
— Z kim? jeżeli towarzysz może towarzysza zapytać?
— Z panem Trzaską!
— Proszę! Pan Trzaska! taki zacny człowiek... członek naszego Towarzystwa!
— Członek Towarzystwa?