Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słońce bowiem już skryło się na piękne poza wysokie drzewa i tylko skromny krzyż kaplicy kąpielowéj błyszczał jeszcze, jak błyszczy dla tonącego żeglarza ostatni promień nadziei, który ma wkrótce zagasnąć!...
Smutno i markotno zaczęło się robić panu Idziemu. Nie ubliżało to bynajmniéj jego stanowisku społecznemu. W takiéj chwili wolno każdemu bohaterowi być człowiekiem. Pan Idzi wyobrażał sobie, że stanął nad brzegiem jakiejś bezdennéj przepaści i ztamtąd patrzy na różne smutki i rozkosze dotychczasowego swego żywota. I jasno w wybitnych barwach widział dzieje swoje. Najprzód widział chrzest swój, który w całym powiecie był wypadkiem nadzwyczajnym. Szczęśliwy ojciec zaprosił na ten chrzest cały powiat, wypito kilkaset butelek drogiego wina, grano w karty, tańczono i śpiewano, jakby dla kraju urodził się jaki królewicz-bohater!... Potém widział jak sprowadzono ze Szwajcaryi bonę, aby gdy dorośnie, miał czystą pronuncyacyę francuzką. Po bonie nastąpił jakiś guwerner, którego obowiązkiem było codzień do obiadu we fraku przychodzić, a na kaprysy młodego panicza być nader cierpliwym... Wkrótce sprzykrzył się guwerner paniczowi, a kochający ojciec po krótkiéj naradzie z niemniéj kochającą matką, postanowili poświęcić syna zawodowi obywatelskiemu, to jest: miał się po zabawach i towarzystwach trochę ogładzić, nauczyć się strzelać na polowaniu i wtajemniczyć się w różne gry komercyjne, a potém przy pomocy Pana Boga i cioci Krystyny z posażną panną się ożenić!
Taki program życia nakreśliła dla ukochanego syna słabnąca już ręka rodzicielska, a na taki program był już