Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podobny. Ubrać go w perukę, spoić, a szlachcic litewski pokłoni mu się nizko i sam swoją Rusałkę na krześle posadzi. A co?
— Ruścinowski? — zawołał Korticzelli.
— Ten sam.
Niejaki czas milczeli wszyscy. Każdy rozbierał w głowie hazardowność takiego kroku. Ale Węgierski tak pocieszne ztąd wyprowadzał sytuacye, tak umiał dworzanina i malarza przekonać, że o téj komedyi nikt się nie dowie, że wreszcie przyjęto jego projekt i postanowiono wykonać go dnia jutrzejszego, podczas gdy Stanisław August u księcia C**, głowy „familii” obiadować będzie.
Jak się to stało, trudno wiedzieć, ale to pewna, że projekt udał się wybornie. Cóż się bowiem Korticzellemu kiedykolwiek nie udało? Dosyć, że dnia następnego, w tym samym pawilonie siedziała Dorota na aksamitnym fotelu w czarnym kaftaniku z fijołkiem we włosach, cala czerwona jakby wiśnia, a pan Wilga w skromnéj postawie stał przy progu, opowiadając królowi różne swoje przygody. Mniemany król był w dobrym humorze, miał policzki równie czerwone i jakąś bekieszę jedwabną w duże, liljowe pasy. Często zerkał na siedzącą jakby na węglach Dorotę, a przechadzając się po pokoju zatrzymywał się czasem przy niéj i w łaskawości swojéj dwoma palcami w policzek ją szczypał. Pan Wilga jakoś nie zawsze dostrzegał téj szczególnéj manipulacyi, bo właśnie coś o saskich rajtarach opowiadał, widział jednak, że po każdéj takiéj przechadzce króla, Dorotka raki piekła.