Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka temu, co dla gminu tyle ma uroku! Malarz wie, że te piękne, cudze kształty można do złudzenia oddać na płótnie blejwasem i różem — poeta zaglądając do serc, prawi o skarbach, których tam wcale nie widzi, a ty... ty Korticzelli patrząc na to, gdy królowi brodę golą, nie pomyślisz sobie kiedy: cette comédie quand finira-t-elle?...
Złośliwy uśmiech przebiegł po twarzy poety. Ale wnet rozweseliło się jego oko, rozśmiał się głośno, a uderzając Włocha po ramieniu, rzekł do niego:
— No mówże, z czém przychodzisz?
Korticzelli odmalował im żywemi farbami wdzięki prześlicznéj Litwinki. Mówił wiele o czarnych oczach, jakichby każda Rzymianka pozazdrościć mogła, o giętkiéj, kształtnéj kibici, któréj ruchy najwyraźniéj rysowały się przez miękką, fantastyczną odzież, i prześlicznych ustach, stulonych jak dwa różowe obłoczki, ukrywające przed rankiem jasność wschodzącego słońca. Przysięgał per Dio i per Baccho, że jeźli kiedykolwiek ognista wyobraźnia artysty mogła schwycić czarujące rysy leśnéj rusałki, to rusałka z borów litewskich, mieszkająca w gospodzie Rożynka, prześcignie najśmielsze marzenia. Mówił, że król jegomość sam czuł się ugodzony strzałą Kupidyna i zapewne gniewał się w duchu, że nie jest pasterzem w borach litewskich, chociażby przyszło mu zginąć śmiercią Akteona. W końcu wspomniał o rozkosznéj siurpryzie króla, jakąby miał z powodu widoku pięknéj Litwinki, oddanéj z wszystkiemi swemi wdziękami na płótnie.
Gdy się entuzyazm Włocha wyczerpał, odłożył Bacciarelli pędzle i paletę, a namyśliwszy się chwilę, rzekł: