Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy. Jakoż nie zawiodło go serce. Z piersi poszło coś do głowy i rozświeciło tam jak świeczką.
— Michna! — krzyknął po chwili — któżby się spodziewał! Jam myślał, że cię Tarłowscy wtenczas zabili!
— Oj krucho było ze mną, to prawda — odparł szlachcic, ale się człowiek wylizał! Chleb z pajęczyną, a reszty pan Bóg dokazał.
— Łaska przedwiecznego z nami!
In saecula saeculorum.
Pan Wilga spojrzał na szlachcica w ceglastym kontuszu, który te słowa z wielką emfazą był wymówił. Szlachcic miał pełne policzki, dobrze zaokrąglone i niezgorszéj był fantazyi.
— Jak się waść pieczętujesz? — zapytał Wilga szlachcica, na którego twarzy szczególne malowało się zadowolenie.
— Toporczyk — odparł tenże.
— Toporczyk? — pochwycił Wilga, uderzając się po czole — pamiętam... Toporczyk służył ze mną w Chorągwi...
— To mój stryj... Wincenty...
— Był chudy jak szczypa a rąbał się djablo! A waść spasłeś się, jakoby dzisiaj Wisłą samo mleko płynęło! he, dawnoś wasze na koniu harcował? Z kopią, z szablą...
— Pan Piotr lubi żywot spokojny — przerwał Michna gładząc wąsy i mrużąc oczyma.
— Chapnął teraz dwie wiosek ze starostwa bełzkiego, rzekł Wildze z za piec do ucha.