Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kapistran spojrzał za palcem Aleksandra i obaczył stolik zielony, przy którym niecierpliwie siedzieli trzej mężowie, bawiąc się kartami.
Wszyscy trzej mieli laurowe wieńce na głowie.
Jeden miał twarz wyrazistą i czoło zmarszczone, a odziany był szerokiém purpurowém suknem. Drugi był we fraku wojskowym a na głowie miał kapelusz trójgraniasty, trzeci był w ubiorze cywilnym.
— Któż są ci, z którymi mam grać w preferansa; zapytał ze strachem Kapistran bo trójka coś mu się nie podobała.
— Znasz ich dobrze — odparł Aleksander. — Jeden jest Cezar, drugi Napoleon I, a trzeci Napoleon III.
— Mater Del — krzyknął Kapistran — toż ja mam grać w preferansa z takimi wielkimi ludźmi?
— Tu są wszyscy równi; zresztą oni ciągle czekali na ciebie.
— Czekali na mnie? Cóż za interes?
— Bo widzisz... ty grasz preferansa rozsądnie, zwykle niżéj, nigdy wyżéj... a to wszyscy zapaleńcy, którzy miary nie znają i zawsze wyżéj grają nad karty swoje, które się im udziałem losu dostały. Trzeba więc kogoś, coby ich hamował!
— Proszę, proszę — odparł Kapistran — jak to się dziwnie plecie.
Tymczasem Aleksander przedstawiał go gościom.
— Kapistran — rzekł do śmiałych graczy — który często grywał preferansa, ale zawsze niżéj o jedno oczko. Wycierpiał zato wiele od Babtysty i proboszcza, ale