Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ś. p. Kapistran słyszał więc jak jejmość głośno płakała, czuł na zimnych rękach swoich pocałunek Antosi, tylko gniewał się na Szymka, że korzystając z téj powszechnéj boleści, pozostałe po proboszczu wino ukradkiem wypijał...
Widział daléj, jak mu sprawiono sosnową trumnę, bardzo lichym manszestrem obitą, jak przy trumnie postawiono dwa rzędy świec, ale dla oszczędności zaledwie parę zaświecono...
Rozczulił go sam pogrzeb, bo sąsiedzi licznie zjechali się, aby poczciwemu człowiekowi rzucić garstkę ziemi na trumnę... co gdy już nastąpiło, wymknęła się dusza ś. p. Kapistrana przez szparę wieka i zostawiając ziemi co było ziemskiego — frunęła prosto na drugi świat.
Zaledwie ś. p. Kapistran za furtkę nowego świata się dostał, zawołał go zaraz ktoś po imieniu:
— Hej! Kapistranie! Spiesz się prędko, bo brak nam czwartego do preferansa!
— Do preferansa? — krzyknął z radości Kapistran, toż tu grywacie preferansa?
I z wielkiéj radości zapomniał w téj chwili o tém wszystkiém co zostawił na ziemi.
Nieboszczyk, który go do preferansa zapraszał, zbliżył się teraz do niego. Kapistran nie mógł go poznać.
— Jeżeli się nie mylę — rzekł do niego — waszmość jesteś z Lubelskiego... widzieliśmy się na jarmarku...
— Jestem Aleksander Macedoński — odpowiedział z uśmiechem nieboszczyk, zawinięty w jedwabne prześcieradło — nie mogłeś mnie widzieć w Lubelskiem, wtedy bowiem gdy umarłem, Lublina jeszcze nie było.