Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobrze jeden drugiego... Dzisiaj, gdy w kandelabrach po dziesięć świec...
— Złote słowa powiedziałeś! — zawołał wzruszony pan Kapistran i serdecznie syna swego dawnego przyjaciela ucałował! — Zmieniają się czasy panie Władysławie!
— Byle się ludzie i serca nie zmieniali.
— Co to — to nie, panie Władysławie — zawołał pan Kapistran i serdecznie pana Władysława do piersi przycisnął.
Gdy przy fortepianie i pod piecem te sceny się odbywały, rozmawiały damy kanapowe, między sobą właśnie o głównych aktorach.
— Co też pani sądzi — pytała pani Marcinowa swojéj sąsiadki — który z nich zwycięży, czy główny bohater z pod fortepianu, czy tamten z pod pieca.
— Przy fortepianie jest zawsze przedniejsze stanowisko; pod piec idą odrzuceni — odpowiedziała sąsiadka.
— Zapewne... ale pan Kapistran coś serdecznie całuje pana Władysława.
— Słodzi mu jak może gorzką pigułkę.
— Pani Maciejowa, która zna wszystkie tajemnice, powiada, że jeszcze na dwoje babka wróżyła!
— Być może... a nawet tak być powinno!
— Co też pani mówi! Przecież taki pan Władysław nie może się mierzyć z panem Alfonsem.
— Przyznam się, gdybym miała córkę na wydaniu, możebym sama tak sądziła. Nie mając atoli żadnéj osobistéj pokusy do świetnych, błyszczących stosunków pana Alfonsa — wolałabym pana Władysława, który