Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W ciepłym gabineciku, oświetlonym świecami stearynowemi, stojącemi na dwóch foremnych rogach zielonego stolika, siedziało trzech mężczyzn zajętych grą w karty.
Już same twarze grających okazywały, że to nie byli gracze z profesyi, że nie rozpalali się bynajmniéj żadną grą hazardowną.
Był to poczciwy, czysto obywatelski preferans.
Jeden z grających był nizki i łysy, miał twarz okrągłą i siwe dobrodusznie śmiejące się oczy. Grał z wielkiém zadowoleniem, a czasem pociągał z długiéj antypki, któréj koniec gubił się pod stołem, siny przezroczysty dymek i okrywał nim twarz swoją, gdy potrzeba było po kupnie kart zamaskować zbytnią radość lub przykre wrażenie. Byłto sam gospodarz i nazywał się chrzestném imieniem Jan Kapistran.
Drugi z rzędu wysoki, chudy — to sąsiad przez miedzę. Siwy szron pokrył mu głowę, a troski atmosferyczne, z jakiemi rolnik najwięcéj ma do walczenia,