Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Panowie! Praca i oszczędność rodzą miljony — próżniactwo i lekkomyślność pożera je! Kto skromny plan życia sobie nakreśla, ten daje rękojmię, że go wkrótce rozszerzy. Kto zaś odrazu bez pracy za miljonem goni — ten przetraci tysiące i zginie w nędzy!
Panowie! wznoszę zdrowie pana Kryspina, który skromną pracą ma odszukać to, co niefortunnym zbiegiem okoliczności utracił pan Michał. Cześć mu!”
Znowu stuknięto w kieliszki, pan Kryspin ciągle był automatem.
Po obiedzie pomięszało się całe grono biesiadników. Wszyscy przychodzili do pana Kryspina, ściskali mu ręce, całowali go. Pan Kryspin był jeszcze bez zmysłów.
Po niejakim czasie zaczęto z nim mówić o szczegółach nieszczęścia pana Michała. Ubolewano nad tém nieszczęściem i pocieszano go.
Pan Kryspin zaczął coś pojmować, ale zaczął także i blednąć... Za godzinę wiedział już o wszystkiém i... był blady jak trup.
Pod pozorem lekkiéj niedyspozycyi z powodu tak wielkich wrażeń, wyszedł z sali, wsiadł na wózek i prosto pojechał — do Przysiółka.
W Przysiółku choć ujrzał arendarza i ekonoma, nic do nich nie powiedział, tylko czemprędzéj wpadł do pokoju i klucz za sobą dwa razy obrócił.
Teraz, gdy go już nikt nie widział, padł jak nieżywy na krzesło, zakrył twarz rękoma i zaczął... płakać, rzewnie płakać. Żona bez posagu, brr!... „Złapał się” brr!... szeptało mu coś ustawicznie do ucha. Potém zerwał się i zaczął szybko chodzić po pokoju.