Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiedział ogólną treść jego, o więcéj mu dzisiaj nie chodziło.
Nawet, gdy nadszedł, nie pytał o niego, bo wypogodzone twarze były dla niego dowodem, że telegram miał dla nich to samo szczęście, jakie on wprzódy z niego wyczytał. Wypadało mu nawet nie wdedzieć wobec kobiet o jego treści.
Rozmarzony i aż do zbytku szczęśliwy odjechał pan Kryspin późną nocą do Przysiółka. W Przysiółku dwóch ludzi jeszcze nie spało. Jednym był arendarz, drugim ekonom.
Obaj otrzymali od niego uścisk, a potém jednemu i drugiemu szepnął na ucho, że się żeni i że bierze miljony w posagu!...
Po tym uścisku położył się do łóżka i śniło mu się, że książę Jerzy za rękę go ściska. Marszałek pije jego zdrowie, a pani Marszałkowa nawet zalotnie uśmiecha się do niego!
— Mój Boże! — pomyślał sobie gdy się obudził — jak to człowieka zaraz inaczéj traktują, jeżeli się bogato ożeni! Pieniądze, pieniądze, majątek przedewszystkiém!
Bez tego niéma estymy, ani znaczenia u swoich!...
Pan Kryspin wziął sen za rzeczywistość!
Nazajutrz przed południem pojechał do miasta. I rzecz dziwna sen jego spełnił się.
Był to dzień targowy, a w tym dniu przyjeżdżała okoliczna szlachta do miasta, aby przy interesach gospodarskich także coś z sobą pogadać. W dniu tym raczył zazwyczaj marszałek powiatowy zgromadzonych