Strona:Zacharjasiewicz - Poseł-męczennik, Wilkońska - Sto lat dobiega.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
67
Sto lat dobiega.

— Stanęło zatem — mówił po chwili boleśnego milczenia — że dziś jeszcze wyjadę. Wiara i wolność!
— Ale dokąd pojedziesz?
— Ha!... Do Warszawy! Skąpo tylko pewniejsze dochodzą nas wieści, zatem na własne oczy z bliska o wszystkiem przekonać się trzeba.
— I do kogoż udać się chcesz?
— Alboż ja wiem w tej chwili?... Szukać ojców ojczyzny!... Czuję wrzące pragnienie boju: pójść na śmierć, by tylko przysłużyć się Polsce i świętą spełnić powinność!... gnuśnieć dłużej niepodobna, gdy ojciec z łaski Bożej już jest rzeźwiejszym. Tam prowadzą frymarkę ohydną: jedni z Prusami, inni z dyplomacyą carycy! Rozkład jest okrutny a nagły. Zatem kto żywy, w kim polska krew płynie, w kim serce bije jeszcze, niechaj za broń chwyta...
— Ależ tak na oślep, Bogdanie!
— Och nie na oślep! Znajdziemy ojców kraju i ofiarujemy krew swoją i życie. Jest Klemens Branicki, Mokronowski, Pułaski, i wielu jeszcze innych!
— Jakże krwawo — bolesnem będzie rozstanie nasze!
— Pożegnam was z tęsknem uczuciem — wymówił Bogdan rzewniej — ojca, ciebie, starych przyjaciół i tych wszystkich, wśród których wzrósłem. Tę moją komnatkę miłą, obrazy, przed którymi modliłem się codzień. Kościół, dokąd prowadziła mnie matka... Łany nasze zielone... wszystkie kwiaty młodego życia! Ale dusza porywa, Polska woła... i oszalałbym tutaj!
Hanna cicho płakała.